FB

Artykuł został opublikowany w miesięczniku “Sudety”, nr 7/88/ lipiec 2008, s. 18.

Jeden z najstarszych rejestrów kamiennych krzyży na Śląsku pochodzi z 1812 r. Autor K. T. Heinze relacjonuje przebieg podróży, podczas której napotkał 38 obiektów, głównie w okolicach Cieplic, Krzeszowa, Lwówka Śląskiego, Świdnicy i Wrocławia. Wśród nich wzmiankuje osiem krzyży, które miały znajdować się po zewnętrznej stronie muru cmentarza przykościelnego w Pszennie. Dziś obiekty te uznawane są za zaginione, bądź dotychczas nieodnalezione. Wynika to z faktu, że wmurowane krzyże zostały przysłonięte przez podnoszący się przez lata poziom drogi przebiegającej obok muru. Obecnie różnica pomiędzy wysokością strony wewnętrznej a zewnętrznej wynosi niemal 2 metry.

Według notatki z 1920 r. już “tylko” siedem kamiennych krzyży było wmontowanych w ogrodzenie otaczające miejscowy kościół. Trzy lata później Max Hellmich autor fundamentalnego dzieła na temat pomników dawnego prawa wymienił osiem krzyży, podając bardzo lakoniczną lokalizację – w cmentarnym murze. Nie zamieścił ich sylwetek, ani wymiarów, co uczynił w przypadku innych opisanych obiektów. Nasuwa to przypuszczenie, iż obiekty nie były mu znane z autopsji lub były już wówczas niewidoczne.
Zachowały się zdjęcia ilustrujące stan siedmiu krzyży w 1910 r. z podpisem: Waizenrodau kr. Svidnice, západnĕ Sobotky ve zdi hřbitova 1910 (Pszenno powiat Świdnica, na zachód od Sobótki w murze cmentarza 1910). Ukazane krzyże posiadają różne kształty, trudno też stwierdzić, czy któryś z obiektów zdobił jakiś ryt, ponieważ zdjęcia są słabej jakości. Fotografie te poświadczają jednak, że krzyże wówczas były jeszcze widoczne w całej okazałości. Możliwe, że do zdjęć odsłonięto (odkopano) ich fragmenty, zasłonięte przez stale podwyższający się poziom drogi, tak aby były lepiej wyeksponowane. Ślady takiego działania można dopatrzyć się na fotografiach. Niemal trzydzieści lat później od wykonania tych zdjęć miały być dostrzegalne jedynie górne części dwóch krzyży. Należy zastanowić się również, co stało się z ósmym krzyżem, który nie uwieczniono na fotografiach w 1910 r. Być może został z nieznanych przyczyn pominięty przez autora zdjęć, co jest raczej mało prawdopodobne. Przypuszczalnie wówczas nie był już widoczny, szczególnie, że po tym roku żaden z późniejszych badaczy nie opisał żadnego z tych ośmiu obiektów na tyle dokładnie abyśmy mieli dziś pewność, że były one jeszcze dostrzegalne. Jeden z nich mógł też zostać przeniesiony i wmurowany w lewą stronę schodów miejscowej szkoły, gdzie można oglądać jedyny dziś znany zabytek tego typu w Pszennie. Szczególnie, że był on pomijany w przedwojennych publikacjach, a zinwentaryzowano go dopiero w grudniu 1974 r.
Na podstawie fotografii trudno również określić rodzaj materiału, z jakiego wykonano poszczególne krzyże. W okolicy Świdnicy występują głównie obiekty granitowe. Przypuszczalnie uważane dziś za zaginione krzyże z Pszenna wykonano właśnie z tego surowca, podobnie jak zachowany do dziś obiekt wmontowany w szkolne schody. Wśród siedmiu krzyży uwiecznionych na zdjęciach możemy rozróżnić głównie typ łaciński i maltański. Ich średnia wysokość orientacyjnie wahała się zapewne w przedziale 1-1,5 metra.
Obecnie niezwykle trudno zweryfikować informacje, jakoby krzyże do Pszenna trafiły z pobliskiego Jagodnika, gdzie w przeszłości miało ich stać przeszło tuzin. Bardziej prawdopodobna jest informacja pochodząca z 1920 r., według której obiekty stały ongiś na przykościelnym cmentarzu i podczas budowy lub jednego z remontów zostały użyte jako materiał budowlany. Jeśli informacja ta znalazłaby potwierdzenie w materiale źródłowym, krzyże z Pszenna należałoby uznać za obiekty nagrobne, wbrew twierdzeniu niektórych autorów przypisujących im funkcje związane z systemem kompozycyjnym.
Należy mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości kamienne krzyże z cmentarnego muru w Pszennie zostaną odkopane i należycie wyeksponowane na nowo. Potencjalnego odkrywcę czeka jednak bardzo trudne zadanie, ponieważ zabytki znajdują się pod zwałami ziemi, co wymagać będzie sporych nakładów pracy.

Daniel Wojtucki